O KUPOWANIU NA VINTED
No kocham tę aplikację, ko cham.
No bo ileż to jest korzyści z kupowania tam ubrań:
– i taniej,
– i ekologicznie, bo z którejś ręki,
– i można po kolorze wyszukać,
– i dużo w dużych rozmiarach,
– i zupełnie niewinnie można znaleźć i zapisać kilkanaście sukienek w cekiny, jak wychodzi się na imprezę średnio raz w roku …
Zupełnie niewinnie zaczęłam więc kupować na przykład marynarki, w których nie chodziłam wcześniej właściwie nigdy. Do pobliskiego paczkomatu trafiła też biała spódnica, bo przecież fajna i z bawełny. To nic, że ubierając się, jasne kolory wybieram jako ostatnie. O, i sukienkę żółtą, tego koloru nie mam w szafie. A przecież siostra go lubi, to na pewno ja będę w niej chodzić. I z lnu, to w końcu super materiał, naturalny, przewiewny, biorę!
Kompulsywnie klikam „zaproponuj cenę” przy zaserduszkowanych kolorowych kieckach, a kiedy uda mi się coś wytargować, to przecież zupełnie jakbym wygrała w konkursie. A wygrywać to ja lubię. Oj, lubię. No to żal nie wziąć.
Zebrało mi się tego znowu trochę, a w styczniu znalazł się też czas, więc podrzuciłam większość tych wspaniałych zakupów do krawcowej na przeróbki. Z miłym uśmiechem odbierając i zapisując kolejne rzeczy, spojrzała na mnie i zagaiła „Pani to już któryś raz ostatnio” i zrozumiałam, że zanim znowu kliknę „kup teraz”, muszę przede wszystkim znaleźć miarkę …